środa, 14 czerwca 2017

Borsucza Lupa: Targi E3

Jak co roku odbyły się targi elektronicznej rozrywki. Często te targi nazywane są świętem graczy. Otóż nic bardziej mylnego. Oczywiście, jest to święto, lecz nie graczy a developerów i firm zajmujących się public relations. Firmy starają się zaszczepić w nas hype na daną produkcję (tutaj punkt dla antyszczepionkowców), pokazują gry w które w większości wyjdą za dwa bądź trzy lata. Jak każdy oglądający miałem swoją listę życzeń i jeśli mam być szczery, w mojej opinie to było o wiele gorsze E3, niż w roku poprzednim.

Subiektywne podsumowanie targów zacznę od konferencji Electronic Arts, na której tak na prawdę, tylko dwie gry wzbudziły we mnie jakieś tam zainteresowanie. The Way Out zapowiada się interesująco. W końcu jest szansa na interesującą grę kooperacyjną, jednocześnie nie polegającą na ciągłym strzelaniu do wszystkiego co się rusza. Zdaje sobie sprawę, że gier takich jest więcej, ale wśród gier z półki AAA to wciąż rzadkość. Star Wars Battlefront II wygląda ładnie i ma opowiadać historię pomiędzy Powrót Jedi a Przebudzenie Mocy, dodatkowo wpisuje się w kanon Gwiezdnych Wojen. Warto też napomnieć że EA zrezygnowało z płatnych DLC do Battlefronta II. Z gier sportowych najciekawiej wygląda ta o koszykówce. 

Konferencja Microsoftu to w skrócie historia o rozdzielczości 4K. Potężniejsza wersja xbox'a nazywać będzie się XBOX ONE X - ps. to nie żart. Z samych gier bardzo podobał mi się indyk The Last Night, który po prostu przedstawia uwielbiany przeze mnie klimat i ma ładną pikselową grafikę. Zwrócić uwagę należy również na Dragon Ball Fighter Z, z piękną, rysowaną oprawą. Ogłoszono w końcu premierę Cuphead (29 września). Konferencję Microsoftu zakończę ładnym, oskryptowanym do bólu zwiastunem nowego Metro: Exodus.

Ubisoft w tym roku pokazał na targach klasę. Zdecydowania najlepsza konferencja, nie bali się rzeczy dziwnych i pokazali ładne gry. Mario Rabbits Kingdom Battle, gra po której twitter zawrzał. RPGowe Mario zawsze dobrze się sprzedawało i moim zdaniem, ta gra tylko to potwierdzi. Dostaniemy także dwa South Parki, jeden z podtytułem The Fractured but Whole oraz Phone Destroyer. Dostaniemy więcej dobrej rozrywki i to w wersji na komputery, konsole i urządzenia mobilne. Jak co roku, jak pojawia się Just Dance, mam ochotę kupić, nie ważne jak dziwne show wokół tej gry zrobi Ubi. Największą perłą wśród konferencji Ubisoftu, a tak naprawdę wśród całych targów E3 jest Beyond Good & Evil 2. Sprzedali nam nostalgię i zrobili to cholernie dobrze, sprawili że zimne serce gracza wzruszyło się choć na moment.

Sony jak co roku zaczęło koncertem, tym razem muzyka średnio trafiła w moje gusta. Pod względem gier też nie zachwycili. Pierwszy ból w sercu to Monster Hunter World który wychodzi na Playstation 4 a pomija konsole od Nintendo. Remasterowany Shadow of the Colossus, który jest dobrą grą, więc czemu nie. No i nowy Batman Spider Man, który wygląda bardzo interesująco, chyba jedyna gra z konferencji Sony w którą naprawdę chciałbym zagrać.

Pokaz Nintendo był jak zawsze w ich specyficznym stylu. Zapowiedzieli sporo gier na Switcha, co cieszy. Wszystkie gry o N stały tak naprawdę w cieniu Metroid Prime 4, którego de facto zobaczyliśmy tylko logo. Z rzeczy wartych odnotowania to RPG Pokemony na Switcha, nowy Yoshi oraz Rocket League z między platformowym multiplayerem. Większość rzeczy mają pokazać na dniach w swoim Treehouse. Największym minusem konferencji Nintendo był brak gier na 3DSa.

Konferencja Bethesdy była dla mnie nijaka, więc pomijam. O PC Gaming Show z litości nie wspomnę. Na tych targach położono spory nacisk na VR. Dowiedzieliśmy się również że Skyrim jest wszechobecny, że piraci to nowe zombie wirtualnej rozrywki i że w końcu zaczyna stawiać się na nowe marki. Największym zawodem targów był brak Gwinta na PC Gaming Show, bo braku Cyberpunka spodziewałem się.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Bloger marnotrawny.

Z pochyloną głową wracam do miejsca gdzie niegdyś czułem się spokojnie, gdzie byłem panem na włościach, skąd wyruszałem w swoje podróże. Takimi opisami mógłbym się tłumaczyć z braku wpisów. Prawda jest taka, że po prostu nie miałem czasu na pisanie na tym blogu, co nie znaczy że nie pisałem wcale. Doszło kilka komercyjnych tekstów i pisanie przygód do gier RPG.

Prócz pisania przygód RPG dla dwóch grup graczy, nadrabiałem kilka książek, komiksów i gier. By ten wpis nie był pusty chcę polecić Publiczne Egzekucje napisane przez Nigela Cawthorne'a. Nie można powiedzieć, że czytałem z zapartym tchem, lecz z pewnością dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Książka obala bardzo popularne mity na temat różnych rodzajów egzekucji. Najciekawszym rozdziałem zdecydowanie jest ten, traktujący o Rewolucji Francuskiej, bo przybliża nam działania francuskiej konspiracji. Z jej pomocą, można też napisać kilka scen, które zapadną graczom czy czytelnikom w pamięć.

W swoim tempie przerabiam także Fire Emblem Echoes: Shadows of Valentia na konsolę 3DS. Mam strasznie mieszane uczucia co do tej gry. Są momenty za które ubóstwiam grę i momenty przez które nie chce mi się w nią grać. Na pewno napiszę o FE Echoes coś, ale będą to bardziej wrażenia niż pięknie zapakowana recenzja. Komiksowo zaś zanurzony jestem w trwające wydarzenie Marvela, Secret Empire. Nie powiem, jestem zaintrygowany tym co tam się dzieje i jak to wpłynie na uniwersum. Chyba tyle można powiedzieć by nie robić spoilerów. Łatwy dostęp do komiksów mam poprzez aplikację Marvel Unlimited. Jest też open beta Gwinta, gry karcianej od CDP Red, która wciągnęła mnie strasznie. Jest wymagająca i nagradza za myślenie, a za błędy karze, dzięki czemu daje satysfakcję z gry. Open Beta ma mnóstwo błędów, wiele rzeczy do poprawienia, mimo tego zachęcam do spróbowania swoich sił.

Prawdopodobnie pojawi się też wpis o małej knajpce, otwartej nieopodal mojego domu. Muszę tylko dogadać się z właścicielami, przemyśleć formę wpisów oraz znaleźć czas i chęci. Po pierwszej wizycie jestem lekko zmieszany i chyba trudno mi wyrobić sobie jakąkolwiek opinię.

Prócz tego bloga, prowadzę jeszcze Dementrium oraz Kośćmi Po Stole. Na tym pierwszym są surowe opowiadania, obecnie seria tworzona dla społeczności. Drugi jest bardziej sumieniem Mistrza Gry, gdzie dziele się swoim, jakimś tam doświadczeniem. Do tego czas porobić porządki na blogach, zrobić aktualizację linków. Jest też pewien projekt, ale o tym w dalekiej przyszłości.

środa, 11 stycznia 2017

Sztuka składania talii

Czas wrócić do rzeczy przyjemnych i tylko na nich się skupić. Jak wspominałem o tym we wcześniejszych wpisach, w gry karciane gram od 2000 roku i przez te wszystkie lata, zawsze pojawiał się problem konstruowania decków. Po wykwicie gier karcianych online, zaczęła się fala ludzi, zadających pytania o każdy szczegół. Co nie jest złe, w końcu się uczą. Najgorsi są jednak ludzie, którzy dają im kiepskie rady.

Mój staż to głównie Magic: The Gathering, najbardziej popularna gra karciana na świecie (nie licząc gier online). Będę opierał się na tej grze oraz na mojej nowej miłości czyli Gwincie. 
  • Za każdą talią stoi pomysł. Zabierając się do składania, musimy się zastanowić nad tym, jak ma działać nasz deck. O ile fajnie jest wkładać silne karty, to w większości przypadków karty bez synergii są po prostu nieprzydatne. Zamysł potraktujmy jako ramy naszej talii.
  • Limity kart w talii. Każda gra karciana na rynku dopuszcza możliwość włożenia do decku określoną ilość kart danego typu oraz wyznacza granice ilości kart w naszych taliach. W gwincie możemy mieć maksymalnie trzy takie same karty brązowe. Lecz nie zawsze opłaca się wkładać trzy. To jeden z podstawowych problemów. Nauczmy się wyważać nasze talie, optymalizować je pod względem doboru kart, jak i ich przydatności. W MTG przyjęty rozmiar decku to 60 kart i naprawdę rzadko zdarza się, by gracze wkładali więcej kart. Mniej kart to większa szansa na dobranie potrzebnych nam kart. Oczywiście są wyjątki. Są talie oparte na bardzo dużym doborze kart z wyciąganiem poszczególnych kart prosto z talii na rękę. W Gwincie limit wynosi od 25 do 40, więc celujemy w najniższą wartość, by zwiększyć sobie szansę na dobór odpowiednich kart. Oczywistym jest, że czym częściej możemy dobierać bądź wyciągać karty, tym ten limit możemy zwiększać.
  • Szukanie zastępstw kart. Pytania o zastępstwa kart stały się wręcz plagą karcianek online. Podstawowa sprawa, zastanówmy się dlaczego dana karta znajduje się w decku, jaką funkcję tam spełnia, a potem poszukajmy karty o zbliżonym działaniu. Nie wszystkie karty da się jednak zastąpić. Jeśli brakuje nam kluczowych kart, odpuśćmy sobie budowanie tej talii, to mija się z celem. Są też przypadki, że brakuje nam tylko jednej kluczowej karty, możemy spróbować ją zastąpić, uwzględniając zmiany w mechanice czy w danym combo. Innymi słowy, przebudowując lekko zamysł decku. 
  • Tworzenie i niszczenie kart. Jeśli rzucasz pytanie, mam X zasobu, którą kartę stworzyć, to znak że nie powinieneś tworzyć żadnej. Karty tworzymy wyłącznie wtedy, gdy brakuje nam ich do jakieś talii. Zasób nam nie ucieknie i możemy go wykorzystać w każdej chwili, więc po rzucać się na tworzenie kart? Co do niszczenia kart. Moim zdaniem, nie opłaca się. Oczywiście, nadprogramowe powtórki idą na przemiał, ale reszta nie. Nigdy nie wiecie czy będą zmiany w kartach, jak ułoży się meta. Średnio, by uzyskać daną kartę, musimy zniszczyć cztery tej samej jakości, czyli w prostym rachunku, jesteśmy trzy karty do tyłu. 
  • Stabilizowanie i ulepszanie decku. Najlepszym sposobem na testowanie talii jest po prostu granie nią. W teorii możemy zrobić najlepszą talię na świecie, gra to zweryfikuje. Nie wymieniaj kart po jednej porażce z danym deckiem. Porażki zdarzają się każdemu, naturalnym jest też to, że przeciwko niektórym będzie szło ci łatwiej, innym trudniej, taka specyfika karcianek i różnych w nich frakcjach. 
Wielu wyda się, że to co wyżej napisane to czyste truizmy, lecz to są podstawy, które mogą pomóc wielu zaczynającym z grami karcianymi graczom. W sieci jest wiele gotowych talii, które są bardzo mocne, lecz nawet najlepsza talia nie sprawi, że zaczniecie wygrywać, jeśli jej nie zrozumiecie, nie nauczycie się nią grać. Przy samym konstruowaniu własnej, już uczestniczycie w tym procesie uczenia się.

środa, 14 września 2016

Ordynarny rzyg wrześniowy

Rzadko zdarza mi się być czymś tak bardzo wkurzony, jak to się dzieje od paru dni. Spotyka mnie mnóstwo szczęścia ostatnimi czasami: nowa redakcja ze wspaniałymi ludźmi, projekty idą do przodu, coraz więcej osób chce grać w gry fabularne. Zamiast się tym wszystkim cieszyć, nie robię nic innego, tylko chodzę w stanie ciągłego wkurwienia. Nie ukrywam że ten tekst jest dla mnie, by upuścić nieco zatęchłego powietrza, które napompowało gówniany balon. 

Od kilku dni głównym tematem w mediach jest "afera reprywatyzacyjna", która idealnie wpasuje się w potok gównianego mainstreamu zalewającego nas z naszych telewizorów. W połączeniu ze sporami o trybunał konstytucyjny urodziła się nam nasza, polska Mississippi. Jestem wręcz przekonany że spór o TH większość obywateli ma w dupie. Dla obywatela to nie znaczy zupełnie nic, aparat państwowy nie słynie z działania na korzyść obywatela (pracodawcy jakby ktoś zapomniał). Tutaj ciśnienie mi się podnosi, ale jestem w stanie to wytrzymać, przynajmniej do momentu obrad parlamentu europejskiego. Jest pewna urocza tendencja w UE do pouczania wszystkich na prawo i lewo, samemu nie stosując się do swoich słów. Słucham tych urzędników i po prostu mam dosyć. Przez ostatnie kilka miesięcy słowo demokracja zostało tak zeszmacone jak przez ostatnie 4 lata słowo patriotyzm. Niemiłosiernie wkurwia mnie zwrot "walka o demokracje". W tym całym konflikcie o TK ani jednej, ani drugiej stronie nie chodzi o demokracje. Nie mówiąc o tym że każda partia na terenie całej, wspólnej Europy inaczej rozumie to słowo. 

Debata publiczna w Polsce nie istnieje. Obecnie mamy objazdowy ring bokserski, na którym to wachlują się przeciwnicy polityczni, ale w taki sposób by nie zrobić przeciwnikowi krzywdy. Zamiast karocy z białymi rumakami, w której to dystyngowani przedstawiciele narodu przybywają do zamku na obrady, mamy obleśną elitę polityczną, odzianą w dresy z barwami swojej partii, a zamek wymieniliśmy na hotel przy drodze. Rządzą nami ludzie, którzy nie potrafią dobrze się wysławiać w swoim języku ojczystym. Często mówi się o wymianie elit politycznych. Obecnie to wygląda na zasadzie "w jakich kolorach chcesz kij którym będę Cię bił". Czemu chcemy nowych elit, które będą nam mówiły co mamy myśleć, a nie chcemy elit które będą nas zachęcać do samodzielnego myślenia. 

W tym wszystkim najgorsza jest bezradność obywatela. To się nie zmieni wraz ze zmianą partii, to może się zmienić wraz ze zmianą elit. A kto ma wybierać te elity? No właśnie...

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Nowa Polska moda: Sezon na Patronite

Moda jest bardzo dziwny zjawiskiem. Nie zawsze możemy określić jej początek, trudno też wyznaczyć jednoznaczny tor, często śmierć danej mody jest niezauważalna, albo po prostu brutalnie zastępowana przez jej następczynie. Podobnie jest z modami internetowymi, bo w końcu jedna z nich mocno weszła w świat polskich internetów. Powitajcie sezon na Patronite.



Czym jest Patronite? Jest to polski odpowiednik, crowdfundingowej strony Patreon, na której twórcy mogą być wspierani finansowo przez społeczność. Jest to chyba najprostszy sposób na wytłumaczenie do czego służy ta strona. Dzisiaj zajmę się polskim odpowiednikiem, gdyż po wielkim sukcesie Krzysztofa Gonciarza internet zachwycił się, bądź zachłysnął możliwością zbierania pieniędzy. A jaki jest cel Patronite?

"Patronite umożliwia budowanie relacji utalentowanym twórców i sportowców z ich odbiorcami, tym samym ułatwiając pozyskiwanie finansowania na zasadzie subskrypcji, w oparciu o zaangażowanie patronów. Dla Autorów jest to sposób na utrzymywanie się z muzyki, sportu, malarstwa, art designu, filmu i innych rodzajów twórczego działania. Dla odbiorców - konsumentów - jest to unikalna okazja, umożliwiająca dostęp do ekskluzywnych materiałów, takich jak przedpremierowe nagrania, niestandardowe bilety, otwierające wejście na backstage koncertu lub meczu, a nawet spotkania z ulubionymi twórcami czy sportowymi drużynami. Idea polega na budowaniu relacji opartych na subskrypcji finansowej." 
- Patronite.pl 
Czym to jest dla nas, odbiorców. Daje nam możliwość wsparcia wybranych twórców, których lubimy, cenimy za dostarczane nam treści. Przenosząc to na poletko youtuba, jest jakaś szansa, że dostaniemy lepszej jakości materiały. Mniej materiałów celowanych do najmłodszych odbiorców (największej liczby oglądających), a próba zebrania widowni doroślejszej (bogatszej), poprzez dostarczanie materiałów w lepszej jakości technicznej i bardziej merytorycznych. Z pewnością duża szansa dla ciut mniejszych (lecz wciąż dużych) twórców, którzy mają wierną widownię. Znając życie, znajdzie się też kilka patronitów (a te pojawiają się szybko) mówiących nam, jak to te pieniądze są niezbędne do dalszego funkcjonowania i że od nich zależy przyszłość kanału. Pytanie czy to podziała na wspieranie tak samo jak na łapki, koszulki i tym podobne sprawy? Tego zapewne dowiemy się z czasem.

Za wielką modą ruszą również Ci najmniejsi, bądź dopiero zaczynający twórcy. W tym miejscu należy zadać pytanie, czy Patronite jest dla każdego? W teorii tak, każdy może założyć konto i dołączyć do grona twórców. W rzeczywistości, nie, wciąż trzeba zebrać społeczność, tworzyć dobrej jakości treści. Warto zadać sobie pytanie, czy za to co wypuściłem, zapłaciłbym? Równie dobrze w tym momencie, mógłbym zakładać własne konto crowdfundingowe, lecz nie tworze treści za które warto by płacić, bo są ich tysiące w sieci. Wiem że wiele muszę się nauczyć, dużo rzeczy doszlifować. Patronite ma być wsparciem finansowym dla waszych pasji, a nie traktowany jako cel w karierze zawodowej. 

niedziela, 29 maja 2016

Fire Emblem Fates - wrażenie piewsze, drugie i trzecie

Tekst może zawierać przypadkowe spoilery. Fani Nintendo praktycznie od zawsze byli rozpieszczani dużą ilością jRPG z walką podzieloną na tury, bądź grami z kategorii TBS (Turn-Based Strategy). Ten drugi gatunek jest mi bardzo bliski i regularnie ogrywany, nie tylko na konsolach od wielkiego N, ale praktycznie na każdej dostępnej mi platformie. Nie ważne czy to Advance Wars (GBA), XCOM 2 (PC), Final Fantasy Tactics: The War of the Lions (Android/iOS), czy Fire Emblem Fates (3DS). Ostatniemu tytułowi chcę poświęcić ciut więcej czasu.


Fire Emblem Fates to kolejna odsłona popularnej marki, a za razem druga odsłona na konsolę Nintendo 3DS. Grę możemy dostać w dwóch edycjach: Birthright oraz Conquest. Każda z tych wersji oferuje możliwość opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu (o tym niżej). 
Pewnego dnia Corrin, główny bohater gry, odkrywa straszną prawdę - mimo że dorastał w Nohr, tak naprawdę jest potomkiem rodziny królewskiej sąsiadującej krainy Hoshido. Przed laty zły król Garon porwał go od rodziców. Teraz oba narody są na skraju wojny i gracz musi wybrać czy Corrin ma ochronić Hoshido, krainę swoich krewnych, w Fire Emblem Fates: Birthright, czy może powinien stanąć po stronie wieloletnich opiekunów i powstrzymać działania Garona w Fire Emblem Fates: Conquest.  
nintendo.pl
Posiadacze jednej z wersji będą mogli dokupić drugą ścieżkę fabularną w formie DLC, które kosztuje 80 złotych. Od 9 czerwca dostępna będzie jeszcze trzecia ścieżka Revelation, w której to nasz bohater postanawia nie opowiadać się po żadnej stronie konfliktu. Prócz zawartości fabularnych, będziemy mogli dokupić pojedyncze mapki z wyzwaniami, bądź cały zestaw Map Pack 1 za 72 złote. Posiadacze wersji limitowanej Fire Emblem Fates dostali obydwie gry oraz przedpremierowe Revelations.


Czas napisać coś o fabule i wrażeniach z gry. W trakcie powstawania tekstu, zatrzymałem się na 16 rozdziale gry. Tekst powstaje przed skończeniem produkcji z jednego, bardzo prostego powodu. Zanim napiszę coś większego (o ile czas pozwoli) chciałbym ukończyć wszystkie trzy ścieżki fabularne, by móc je jakoś porównać, wyciągnąć wnioski bądź lekcje, jeżeli takowa jest w grze ukryta.

Pod względem fabularnym gra mi się podoba. Rozdzielenie fabuły na ścieżki i przedstawienie racji każdej ze stron jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Co do sposobu przedstawiania historii, strasznie irytujący jest sposób wprowadzania nowych bohaterów do gry. Masa rozmów pomiędzy postaciami, którą tak naprawdę można by przyciąć o połowę, po prostu postacie nie potrafią powiedzieć niczego krótko i dosadnie. Przerywniki filmowe na silniku gry są podobne do tych z Fire Emblem Awakening, z tym wyjątkiem, że w najnowszej odsłonie mają stopy. Przeżyłem duży zawód, jak zobaczyłem animowane przerywniki filmowe, których jest dosyć mało i często są to bardziej statyczne obrazy z przesunięciem kamery niż animacja. Nie zmienia to faktu, że dobrze oddają klimat opowieści i skupiają się na najważniejszych momentach, tych które po prostu trzeba zobaczyć. Co do samych postaci, czasami mam wrażenie, że nawet te pozornie ważne, są miałkie i bardziej pełnią rolę statystów aniżeli ważnych i wyrazistych towarzyszy.

Mechaniczne podoba mi się bardziej niż Awakening. Grając po stronie Conquestu, mam mało złota i nie mogę pozwolić sobie na kupowanie wszystkiego na prawo i lewo. Dzięki temu zabiegowi, o wiele większą uwagę przykładam do odwiedzania domostw podczas bitew, bo dzięki nim, może wpaść kilka dodatkowych monet. Po tej stronie konfliktu nie mam zbyt wielu okazji, by podciągnąć doświadczenie moich postaci, dokładnie planuje przebieg walki, starając się równomiernie wykorzystywać całą drużynę. Kilka nowych mechanik względem poprzedniczki, chociażby możliwość pojmania i przetrzymywania jednostek wroga, wykorzystywanie "mocy smoka", by kształtować teren, czy po prostu używanie machin, znajdujących się na mapie.

W grze dostajemy własną twierdzę, nie ważne gdzie ona się znajduje i dlaczego ją mamy. Jest to nasza siedziba, gdzie znajdują się kwatery, sklepy, kopalnie, farmy i reszta innych rzeczy przydatnych do ulepszania broni. Pokochałem możliwość odwiedzania innych zamków, zbierania punktów, za które dostaję dodatkowe przedmioty dla mojej drużyny. Lecz nie jest to coś idealnego. Czasami mam wrażenie, że zajmowanie się zamkiem i odwiedzanie innych graczy pochłania mi zbyt dużo czasu, co skutecznie odciąga mnie od fabuły, na swój sposób rozwadnia przyjemność z przechodzenia kampanii. Niestety nie da się tego pominąć, jest nam to potrzebne, by się rozwijać, ulepszać broń. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś na tyle dziwny, że będzie wyciskał siódme poty i udowodni mi, że się mylę, lecz ja wolę jednak czerpać nie sadystyczną przyjemność z gry. 



Mój FC: 5386 - 8485 - 2016 oraz FE Fates ID Castle: 15688-40421 99804-59116

czwartek, 24 marca 2016

Myśli sztafeta

W życiu każdego człowieka nadchodzi pewien czas, kiedy to ma ochotę pierdolnąć wszystko w kąt i wyjechać gdzieś daleko, gdzie nie spotkają go ludzie i szara rzeczywistość za tymi ludźmi się ciągnąca. Od ponad pół roku, mam to co tydzień.

Mógłbym zacząć od bojówek katolickich i ateistycznych, ale nie mam o nich zbytnio dobrego zdania. W sumie większość konfliktów, które toczą się w naszym pięknym, ale umęczonym idiotyzmami kraju, powodowana jest przez przeświadczenie, że musimy nawracać ludzi na właściwą drogę, nieważne jaka ona jest i do czego prowadzi. Jeśli "głupiec" tkwi w błędzie, czym nikogo nie rani i nie obraża, a daje mu to szczęście, to kim my jesteśmy, by odzierać go z tych chwil radości. W imię jedynej, oświeconej prawdy, która tak naprawdę nie zmieni nic, poza tym, że dany człowiek będzie nieszczęśliwy? Dlaczego zmiana zdania odnośnie "czegoś" jest zła, jeżeli człowiek został przekonany sensownymi argumentami? Świat utracił zdolność pojmowania prostych korelacji życiowych. Jesteśmy na etapie sprawdzania górnej granicy wytrzymałości na głupotę, wmawia się nam, że Piramidę Maslowa powinno się obrócić o 180 stopni. Bierzemy udział w swoistej sztafecie poglądów, gdzie nagrodą za pierwsze miejsce jest NIC. Co jest bardziej zabawne, za wygrane NIC organizujemy kolejną sztafetę z tą samą nagrodą. Co jeśli ktoś nie chce brać w niej udziału? Są ludzie, którzy mają w dupie wyścig, chcą żyć i nie potrzeba im kapłanów danego poglądowego kościoła.

Jest to ułamek myśli, które galopują po mojej głowie. Pytania, na które mam nadzieję poznać odpowiedzi, rzeczy, które chcę zrobić. Pożądam jednej rzeczy, życia na własnych warunkach i mam nadzieję spełnić to w możliwie najkrótszym czasie. Ile osób może się tym pochwalić? Ile osób może szczerze powiedzieć, że żyją w stu procentach na własnych warunkach? Staram się zachować otwarty umysł, często stając po jednej i drugiej stronie barykady, słuchając, a nie osądzając. Dzięki temu poznałem wielu wspaniałych ludzi, ludzi, o których świat prawdopodobnie nigdy nie usłyszy, a którzy zmienili mój świat na lepsze, pewnie nawet o tym nie wiedząc.

Znajomych mam niewielu, z małą grupką łatwiej utrzymywać kontakt i tak naprawdę wielu mi nie potrzeba. Każdego z nich podziwiam, są to ludzie o przeróżnych poglądach, odmiennych charakterach, ale są mądrzy w ten najczystszy sposób. Nauczyciele, którzy potrafią dotrzeć do uczniów. Pracownicy korporacji, biorący udział w rekonstrukcjach. Muzycy, którzy zamiast łechtania ucha, wybrali dotykanie duszy. Ludzie poświęcający czas i pieniądze, by tworzyć coś dla innych. Zwykli pracownicy fizyczni, bez których wszystko by się zawaliło, a mimo tego nie przypina im się orderów oraz wielu innych. Możecie nie wierzyć, ale każda z tych osób zmieniła cząstkę mnie. Nie głosili oni prawd oświeconych, nie nawracali, nie mówili co jest słuszne a co nie. To ich życie i sposób w jaki je przeżywali, coś czego nie da się wymazać z pamięci, a wystarczy chcieć zauważyć.

Może to kolejny pseudofilozoficzny wpis, może próba narzekania na życie, albo kolejny zapychacz. Dla mnie to jest temat, z którym każdy będzie musiał się zmierzyć i tak naprawdę każdego dotyczy w większej lub mniejszej części. Mnie to wszystko nauczyło kilku mądrych rzeczy, jedną z nich jest: "Czasami zadane pytanie jest lepszą pomocą, niż sama odpowiedź".